Niespodziewana destrukcja tłoka i dość przewidywalne patologiczne postawy firm z polskiego podwórka.
Autor: Radek z Torunia.
Niniejszy artykuł jest formą porady opartej na moich własnych doświadczeniach, składającą się jednak z wielu wątków (nie tylko w obszarze samej mechaniki pojazdowej ale także praw konsumentów). Będę starał się każdy wątek od razu podsumować osobistym komentarzem, podkreślać fakty, ku przestrodze dla innych użytkowników Opla Astry H i nie tylko.
W celu sprecyzowania tematu pozwolę sobie wyliczyć wątki nazywając je następująco:
- rozsypanie i stopienie tłoka,
- wstępna diagnostyka najbliższego ASO,
- postawa ubezpieczyciela z Assistance,
- nietypowy transport niesprawnego auta,
- regeneracja osprzętu silnika,
- kupno i montaż bloku silnika oraz jego reklamacja,
- negatywny udział ASO w procesie reklamacji,
- sprawa w sądzie,
- ponowny zakup i montaż silnika,
- zaślepienie i wycięcie z komputera EGR,
- pozytywne odczucia i obserwacje po przejechaniu 10tys. km.
Dodatkowo dla ustalenia uwagi podaję parametry mojej Astry H kombi następująco:
- silnik Z17DTH (1.7CDTI 101KM),
- rok produkcji 2005,
- przebieg 174tys. km (w chwili szkody).
Dramat wystąpił niespodziewanie w sierpniu 2012r. Po sprawdzeniu poziomu oleju oraz płynu chłodniczego ruszyłem spod hipermarketu ok. 200km od domu (wcześniej przed godziną postoju przejechałem ok. 50km). Po przejechaniu ok. 5km zdołałem rozpędzić się do ok. 100km/h i nagle auto zaczęło tracić moc. Po ok. 5s zaczęła mrugać na czerwono kontrolka ciśnienia oleju i po 3s zapaliła się na ciągło. Zaraz po tym poczułem lekkie „hrybotanie” w silniku więc od razu wcisnąłem sprzęgło i wrzuciłem luz. Wtedy zauważyłem że silnik jest już wyłączony. Po zatrzymaniu pojazdu chodziła jeszcze dmuchawa. Po jej wyłączeniu spróbowałem uruchomić silnik. Stwierdziłem, że kompletnie nie reaguje, jest „odcięty”.
Po telefonicznym zgłoszeniu szkody mój ubezpieczyciel przysłał lawetę, która przewiozła mnie oraz pojazd do najbliższego ASO (ok. 6km). Mimo, że wiozłem ze sobą wydrukowane warunki mojego Asistance, gdzie nie było określone jaka jest maksymalna ilość pasażerów pojazdu podlegająca przewiezieniu z miejsca szkody, dowiedziałem się, że za darmo mogą przewieźć tylko jednego pasażera bo tyle pomieści laweta.
Tutaj wystawiam pierwszą dwóje z wykrzyknikiem dla ubezpieczyciela! Czy tak wygląda pomoc w innych firmach ubezpieczeniowych przy wykupieniu maksymalnej wersji Assistance? Proponuje każdemu to dobrze sprawdzić. Dopiero po stwierdzeniu przez kierowcę lawety faktu braku możliwości usprawnienia auta na miejscu oraz przyjęciu przez ASO, która zakończyła już pracę w sobotę (przed 20:00), mogłem wykonać nowe zgłoszenie telefoniczne o darmowe auto zastępcze. Tutaj już musiałem po kolei wymuszać spełnienie warunków Assistance żeby dostać podobne auto zdolne pomieścić rodzinę i bagaże. W sumie czekałem trzy godziny a byłem na obwodnicy wielkiego miasta. Do tego jeszcze czas na spisanie protokołu i tankowanie do pełna. Co by było jak bym dokładnie nie wiedział co mi się należy? Podejrzewam, że zostałbym „spławiony”.
Wystawiam drugą dwóje i śmieje się do chwili obecnej z każdej reklamy TV na których te firmy mydlą oczy jak pomagają ludziom! Zadzwoniłem do ASO w poniedziałek i dowiedziałem się, że zrobili diagnostykę za 350zł (za przyjęcie auta 50zł, sprawdzenie momentów wału 250zł, dodatek za auto z dolną pokrywą 50zł). Zasugerowali, że to coś poważnego ale żeby dokładnie stwierdzić co i przyczynę to należy rozebrać całkowicie silnik za ok. 1500zł.
Wystawiam pierwszą dwóje dla ASO – wyjaśnieniem będzie postępowanie zaufanego mechanika w Toruniu, przedstawione niżej.
Nakazałem ASO przygotowanie pojazdu do wywiezienia do Torunia i pogratulowałem stosunku ceny do efektów diagnostyki. Przy okazji coś mnie tknęło i zadzwoniłem do ubezpieczyciela żeby się upewnić, że mogę trzymać jeszcze auto zastępcze. Dowiedziałem się, że z powodu odstąpienia od naprawy w ASO muszę oddać auto zastępcze w tej miejscowości w której wziąłem. W przeciwnym wypadku solidnie zapłacę za odległość. Kolejne auto zastępcze mogę wziąć dopiero w miejscowości, w której potwierdzą kontynuację naprawy we wskazanym przeze mnie warsztacie.
Wystawiam trzecią dwóję!
W celu ograniczenia kosztów natychmiast wynająłem lawetę za 350zł, którą musiałem osobiście i sam poprowadzić (wystarczyła kat.B prawo jazdy) w jedną stronę miałem na pace auto zastępcze a z powrotem oczywiście mojego „gruchota”. Polecam, wbrew pozorom łatwo się nauczyć obsługi wciągarki, zabezpieczania kół i prowadzenia takiej lawety. Trzeba jeszcze znaleźć 1tys. zł na kaucję zwrotną. Kontakt z firmą, ich pomoc tak samo bez zarzutu. Miły epizod w tym dramacie.
Bardzo szybko ustaliłem z moim zaufanym mechanikiem, że konieczna będzie wymiana samego bloku silnika, który można kupić używany przez Internet za nieco ponad 3tys. zł. Za wymianę czyli diagnostykę, demontaż starego i montaż nowego weźmie razem tylko 1000zł. Tak też się stało a profesjonalizm i cena bez porównania lepsza od ASO. Było wiele spekulacji na temat jak to możliwe, że tłok dosłownie rozsypał się i wtopił w cylinder. Najbardziej podoba mi się wersja jak comon rail za wszelką cenę próbuje utrzymać kulturę pracy silnika, podając coraz bogatsze dawki paliwa na „odstający tłok”, przegrzewając go, nadmiernie eksploatując żeby skończyć jego niby powolną agonię efektowną mikroeksplozją. W efekcie złom aluminiowy i hutnicza surówka aluminium wpada przy okazji do turbiny czyniąc straszną demolkę. Temperatura załatwia też przy okazji końcówki wtryskiwaczy. Pod znakiem zapytania jest też stan rozrządu a na pewno pasek.
Liczę sobie szybko czy ja tak rozgrzebane auto sprzedam i za ile. Decyduję się, że jednak lepiej wyjdę na tym jak stworze napęd tego auta na nowo i będę wiedział że jest ok. W perspektywie kupić inne za niewielkie pieniądze i znowu przeżyć to samo? Tak przy okazji dzisiaj już nie wierzę w żadne auta (tych „lepszych” marek też) po tym jak się naczytałem na forach i od znajomych o awariach. Moja decyzja skutkowała poniesieniem następujących kosztów (razem ok. 8tys. zł) w aucie wartym 20tys. zł (jakby było sprawne):
- 3200zł używany silnik 2005r, przebieg ok. 100tys. km (trudno sprawdzić i
udowodnić),
- 2400zł regeneracja i naprawa wtryskiwaczy w Bosh Service (tu akurat można być
pewnym rzetelności usługi niestety już za kosmiczne pieniądze, które proszę mi
wierzyć trzeba wydać właśnie w takim zakładzie!),
- 1400zł „pełna” regeneracja turbosprężarki w porządnym serwisie w Bydgoszczy
(znowu konieczny taki zakład jak chcemy spokojnie później jeździć),
- 500zł pasek rozrządu, napinacz, rolka, porządny olej syntetyczny 5W30 z filtrem,
płyn chłodniczy.
Przyszedł w końcu piękny dzień, w którym mój zaufany mechanik uruchomił mój pojazd z silnikiem zakupionym z firmy z Kalisza. Tutaj nastąpiło pierwsze rozczarowanie. Ewidentnie słychać było stuki świadczące o wadzie sworznia tłokowego lub ogólnie korby. Po dość twardych negocjacjach przyjechała laweta z Kalisza i przekazałem auto do usprawnienia protokołem (zawierającym konkretne postanowienia i zobowiązania w formie umowy naprawy gwarancyjnej). Odebrałem auto w pierwszych dniach września osobiście w „firmie-szopa-stodoła” w Kaliszu. Uzyskałem tylko krótką informację dość oschłym tonem, że to korba. Po przejechaniu ok. 500km zaczęły się kolejne kłopoty z pracą silnika i dużo twardsze negocjacje reklamacyjne. Zauważyłem po odpalaniu zimnego silnika siwo-niebieski dym z rury. Samo uruchamianie silnika trwało zauważalnie dłużej jakby najpierw coś przepuszczał potem długo mieli i dopiero zaczyna pracować. Płyn chłodniczy też wyglądał podejrzanie ze względu na znaczące zaciemnienie barwy. Wracając z Wrocławia, ostatnie 90km do Torunia, pokonałem w trybie awaryjnym sterownika, przy nienaturalne trzęsącym się silniku. Przy tak rozgrzanym silniku na dużych obrotach pojawił się też nienaturalnie czarny dym z rury wydechowej.
Zaraz po powrocie do Torunia bezpośrednio po trasie zaufany mechanik podłączył laptopa i znalazł tylko błąd związany z powietrzem (mówiący o nieszczelności układu dolotowego). Po nieinwazyjnych oględzinach wysunął hipotezę o braku właściwej kompresji na pierwszym cylindrze. Firma z Kalisza poleciła mi wykonanie pomiaru kompresji (bez zgody na pokrycie kosztów jego wykonania, choć nie do mnie należy zadanie udowodnienia sprawności/niesprawności sprzętu).
Tutaj już warto sobie poczytać USTAWĘ z dnia 27 lipca 2002 r. o szczególnych warunkach sprzedaży konsumenckiej. Nie jest zbyt szczęśliwie sformułowana ale za to nakłada na sprzedawcę dość poważne obowiązki a klientowi indywidualnemu daje potężne narzędzie do walki o swoje, co za chwilę zaprezentuje.
Jednak zanim doszło do egzekwowania moich ustawowych praw, próbowałem przekonać firmę z Kalisza badaniem w ASO, które zdecydowali się pokryć. Było to badanie za 200zł. Bezpośrednio przed rozpoczęciem dokładnie określiłem serwisantowi poco jest robione i jak ma wyglądać pomiar ciśnienia sprężania. Pomijając fakt że otrzymane „świstki papieru” nie noszą znamion dokumentu (dowodu) podpisanego i ściśle odniesionego do badanego pojazdu, to nie ma tam
konkretnych wyników pomiarów ciśnienia sprężania (wykonali tzw. komputerowy szybki test sprężania, kontrolę balansu cylindrów- odchylenia dawki paliwa) i wniosku w postaci stwierdzenia sprawności lub niesprawności (takie były ustalone wcześniej czynności). Nie pomogło niezwłoczne przedstawienie przeze mnie uwag serwisowi (obsługujący mnie Pan ten sam od początku do końca), który nie chciał zmienić swojego podejścia do sprawy! Opieram się tu również dodatkowo na konsultacji z niezależnym mechanikiem, dla którego w/w. wydruki kompletnie nic nie wnoszą do tej sprawy!
Chciałbym zwrócić uwagę, że zgłaszałem iż badanie to miało wyrokować dla firmy która sprzedała mi ten silnik (blok z głowicą), że moja negatywna ocena stanu silnika jest zasadna. Tymczasem mam wrażenie że doszło tu do próby zatuszowania jego złego stanu lub kompletne lenistwo i niekompetencja pracowników serwisu! Spodziewałem się raczej wykręcenia świec i badanie bezpośrednie ciśnienia manometrem. Jeśli już odbywało się czarowanie laptopem to
te zera w szybkim teście sprężania i brak pozostałych stron pomiarów są delikatnie mówiąc zastanawiające! Wiem też jak należy rozpatrywać w kontroli balansu cylindrów odchylenia dawki paliwa w tym przypadku (były one zresztą na granicy normy). Bez wnikania w szczegóły tu można pół na pół obstawiać problem we wtryskiwaczach i złym ciśnieniu sprężania związanym z niesprawnością zakupionego silnika! Ewidentnie widzę tu próby poparcia teorii firmy z Kalisza na temat wtryskiwaczy czyt. zwalenia na to winy. Na szczęście były dokumenty z Bosh Service, który przed montażem (tego zakupionego silnika) regenerował i sprawdzał wtryski. O tym fakcie ASO też wiedziało.
Tutaj już wystawiam kolejną drugą dwóję (tym razem z wykrzyknikiem). Ich niekompetencja i ignorancja naraziła mnie na
oczywiste nieprzyjemności w dalszych relacjach ze sprzedawcą silnika. Jak nie trudno się domyślić firma z Kalisza, mimo braku konkretnych dowodów oświadczyła, że ich towar jest wolny od wad i nie chciała już dalej ze mną negocjować! Tutaj przy okazji jakby ktoś był ciekawy jak wygląda finał reklamacji usługi w ASO to spieszę z opisem tej patologii:
- wysłałem maila do centrali GM i do wiadomości w/w. ASO z opisem wykonania usługi, która jak wykazałem nie została wykonana i w dodatku nieudokumentowana,
- w odpowiedzi GM umywa ręce i stwierdza, że nie ma żadnych możliwości oddziaływania na ASO,
- w odpowiedzi ASO idzie w zaparte, że z ich strony jest ok,
- nieco zmienili postawę jak oświadczyłem, że przy okazji sprawy sądowej ze sprzedawcą będę zmuszony nagłośnić ich karygodne działanie, stwierdzili, że auto posiadało dodatkowe usterki, było ryzykowne odkręcanie śrub przed wykonaniem pomiarów ciśnienia manometrem, grożące nawet uszkodzeniem głowicy
- trzecia dwója za pośrednie przyznanie się do mataczenia!
- całą korespondencję z krętaczami z ASO przedstawiłem informacyjnie miejskiemu rzecznikowi konsumentów, żeby sobie dorzucił do swojej podejrzewam bogatej kolekcji patologii w sprzedaży towarów i usług.
Przy okazji muszę za to pochwalić rzecznika, ponieważ przy różnych okazjach mogłem liczyć na jego fachowy prawniczy komentarz. Tutaj podaję kilka drobnych przykładów wartych uwagi:
- nie należy samemu inicjować i pokrywać koszty badania rzeczoznawcy, ponieważ udowodnienie właściwego stanu towaru leży po stronie sprzedawcy i sąd nie musi orzec zwrotu tych kosztów,
- odstąpienie od umowy może mieć miejsce jak już oficjalnie zwróciliśmy się (pismo za potwierdzeniem odbioru) o wymianę towaru na wolny od wad lub nieodpłatną naprawę podając najlepiej konkretny termin realizacji wybranej przez nas formy (konsument ma ustawowe prawo wyboru!)
– oczywiście wybrałem wymianę bo naprawa jedna już była jak opisywałem wcześniej,
- jeśli sprzedawca nie spełni żądania to można już odstąpić od umowy, co oznacza w świetle ustawy nie tylko zwrot kosztu towaru ale również kosztów montażu i demontażu oraz wysyłki!
Sprzedawca rzecz jasna zmusił mnie do wniesienia pozwu i spotkaliśmy się w sądzie. Nieco zaskoczyła mnie postawa sędziego, który zadawał mi szczegółowe pytania wymagające wiedzy technicznej i poczułem na sobie lekką nieprzychylność. Na szczęście to ja go zaskoczyłem konkretnymi opisami mocno obciążającymi ten silnik (ze względu na wykształcenie w kierunku fizyka dość łatwo przychodziło mi przyswajanie i prezentacja wiedzy).
Co by było gdyby swoich praw musiał dochodzić szary człowiek, który wie tylko tyle, że dostał silnik który mu nie działa? Niestety po drugiej stronie był też adwokat, który zdołał przedstawiać moje działania w niekorzystnym świetle i godzinę spędziłem na ogólnie pojętej kopaninie ze żmiją.
Nawet w kwestii ugody, której idee mocno promował sędzia, adwokat próbował forsować, że przedmiotem ugody jest sam koszt silnika, gdzie obie strony muszą iść na ustępstwa czyli głównie ja. Tymczasem ja stwierdziłem, że w pozwie wprawdzie jest tylko kwota samego silnika ale w opisie jest chęć dochodzenia dodatkowych kosztów zagwarantowanych z ustawy (montaż, demontaż, wysyłka). Wszystkie koszty w chwili rozprawy jeszcze nie powstały, bo silnik wadliwy wciąż jest w aucie i czeka na opinię sądowego rzeczoznawcy oraz wyrok sądu.
Przy okazji stwierdziłem, że jest to dla mnie forma ugody bo wiadomo, że rzeczoznawca nie zrobi tego za darmo, odpowiedni warsztat przystosowany do takich badań wystawi też swój spory rachunek a ja w tym wszystkim jestem bezwzględnie pewny swego i nikogo nie powinno to dziwić bo to ja doświadczałem jazdy tym autem przed i po, posiadam wiedzę, dokonałem udokumentowanych napraw i regeneracji osprzętu. Po pół godzinnej walce sąd mnie przekonał do przyjęcia następującej ugody:
- następnego dnia sprzedawca na swój koszt przyjedzie lawetą, zabierze mnie i auto,
- tego samego dnia dokona przy mnie demontażu bloku silnika, odda pieniądze za silnik oraz odwiezie mnie z autem (z osprzętem w bagażniku) do mojego zaufanego mechanika w Toruniu. Tak też się stało. Straciłem na tym tylko albo aż koszt ponownego montażu silnika od innego sprzedawcy, który mnie wyniósł 500zł.
Zaoszczędziłem sobie blisko półrocznej wojaczki w sądzie. Od razu pozyskałem kolejny silnik za te same pieniądze od sprzedawcy z Łysomic pod Toruniem. Udzielił mi miesięcznej gwarancji rozruchowej bo znał mojego zaufanego mechanika. Silnik chodzi bez uwag do dzisiaj, po 10tys. km nie bierze w ogóle oleju (syntetyk 5W30). Po 2tys. km zdecydowałem się na dość szeroko rozpowszechniony zabieg wycięcia EGR. Mam tu na myśli zaślepienie blaszką oraz wycięcie z oprogramowania komputera. Jest to wynik dość częstej przypadłości w Astrach - „zeszlamienie” EGR i „zawieszenie się” w pozycji maksymalnie otwarty. Skutkuje to bardzo dużym spadkiem mocy, czarnym wyziewem z rury, przepałami.
U mnie w początkowej fazie dość rzadko auto samo przełączało się w tryb awaryjny sterownika, po czym losowo po kilkuset metrach lub rzadko po kilku km kontrolka znikała i miałem pełną moc. Regeneracja jest bardzo droga i bez sensu, bo za jakiś czas to wróci. Wyspecjalizowany zakład w Toruniu to zrobi za 350zł. Ja skorzystałem z usług zaufanego mechanika za 200zł. Nie widać różnicy w spalaniu, może nawet przybyło trochę mocy w dolnym zakresie obrotów –
pewnie turbinka dostaje więcej ciśnienia skoro EGR nic już nie zabiera. Pozwolę sobie też wyśmiać tą ekologiczność płynącą z EGR, bo jak się spojrzy co tam można z tego wygrzebać, albo na wydechy Astr z niby sprawnym EGR, pomijając
katastrofalne wyziewy z niesprawnych, to pozostaje tylko pogratulować awaryjnej technologii o wątpliwych jakichkolwiek korzyściach. Podsumowując, jak widać z mojego obszernego artykułu i innych życiowych doświadczeń, które zapewniam mógłbym równie obszernie przedstawiać (m.in. tablet, nawigacja, usługi kurierskie), w dzisiejszym polskim świecie panuje straszliwa miernota w jakości podejścia do klienta. Uważam, że wynika to też z braku chęci do
walki (czasem z wiatrakami) zabieganych klientów. Przydałyby się też bardziej rozbudowane instytucje rzeczników mające lepsze narzędzia, moce przerobowe do odpowiedniego napiętnowania takich patologii.
Zdecydowanie Ustawa z 2002r. też zasługuje na odnowienie i dostosowanie do dzisiejszych realiów. Pocieszające, że trafiłem jednak na ludzi uczciwych, uczynnych, niedrogich. Okazuje się, że można. Widzę, że ci ludzie/firmy potrafią przy tym ekonomicznie doskonale prosperować.
Podsumowując moje tanie auto Opel Astra H z 2005r., chętnie wystawię mimo wszystko bardzo dobrą opinię. Mój silnik potrafi zadowolić się niewielkimi porcjami paliwa nawet przy dość dużej dynamice jazdy. W Astra H nie ma już problemu z rdzą. Zawieszenie jest dość proste i znakomicie nadaje się na nasze polskie drogi. Takie proste kombi z klimatyzacją znakomicie mi się sprawdza na długich rodzinnych wyjazdach w Polskę. W doświadczeniach innych kierowców jeżdżących w firmach, prywatnie z rodzinami, przy eksploatacji 300-400tys. km okazuje się być również nisko-awaryjnym autem. Myślę, że miałem po prostu totalnego pecha i statystycznie jest mało prawdopodobne podobne zdarzenie.
Obserwując doświadczenia kierowców nowocześniejszych pojazdów, dzisiaj nie wierzę już w żadne auta, więc będę się trzymał tego, które już dość dobrze znam…